Każdą książkę poznajemy inaczej. Czasem po obejrzeniu ekranizacji jesteśmy tak zachwyceni, że od razu lecimy kupić powieść, a czasem znamy historię tak dobrze, że z ciekawości sięgamy po film. Mimo to wszyscy lubimy odkrywać nowe publikacje i produkcje na swój własny sposób, dlatego niektórzy z nas najpierw czytają, a potem oglądają obrazy albo zwyczajnie oddzielają filmy i ekranizacje od siebie. To, co najbardziej cenię w takich przypadkach to fakt, że zawsze zdarzą się w najmniej przewidywalnych chwilach.
Dzisiaj zapraszam Was do przeczytania swoistej wojny pomiędzy powieścią Matthiew Quicka pod tytułem „Poradnik Pozytywnego Myślenia”, a jej oscarową adaptacją w reżyserii Davida O.Russella z Jennifer Lawrence oraz Bradleyem Cooperem w rolach głównych.
Pat Peoples był niegdyś nauczycielem historii, miał żonę i świetlaną przyszłość. Przez swoją wybuchłość stracił wszystko i wylądował w szpitalu psychiatrycznym. Pewnego dnia mężczyzna wraca do domu rodziców, gdzie zaczyna nowy początek. Uprawia jogging, czyta, a przede wszystkim dąży do pozytywnego zakończenia swojego filmu, którym dla niego jest życie. Na drodze do jego szczęścia staje ekscentryczna wdowa, Tiffany.
Powieść napisana jest sprawnym piórem, dzięki czemu czytałam ją z prędkością światła. Jej akcja płynie wolno, ale dzięki ciekawej fabule zaskakuje co jakiś czas. Jednak zdecydowanie nie jest to pozycja dla fanów mocnych wrażeń. Jednym z największych plusów powieści jest pamiętnikowa forma, dzięki której mogłam bardziej zrozumieć głównego bohatera.
Najbardziej w publikacji urzekło mnie to, że dzięki niej zaczęłam myśleć pozytywnie. Nie bałam się, co przyniosą kolejne dni i spojrzałam na świat przez różowe okulary. Bez wątpienia ta powieść znaczącą wpłynęła na postrzeganie przeze mnie świata.
Według mnie „Poradnik pozytywnego myślenia” to wyjątkowa książka, idealna na długie, jesienne wieczory. Przy niej mogłam odetchnąć po ciężkim dniu jak przy piosenkach Norah Jones.
Adaptacja „Poradnik pozytywnego myślenia” w reżyserii Davida O. Russella zapewniała mi mnóstwo wrażeń. Twórca dodał Patrickowi włoskie korzenie, co wpłynęło znacząco na atmosferę filmu. Włoska żywiołowość, gwałtowne kłótnie i rozbrajające poczucie humoru rozśmieszały mnie do łez. Najbardziej zapadły mi w pamięć sceny rodzinne, w których miliony krzyków i urywków zdań prowadziło do najbardziej nieoczekiwanych sytuacji. Ten obraz uświadomił mi jak ważne jest wsparcie bliskich.
Muszę przyznać, że David O.Russell stworzył bardzo przejmującą historię, która grała na moich emocjach aż do ostatniej minuty filmu. Wzruszałam się i śmiałam się na zmianę. Poza tym postaci były nieszablonowe i wielowarstwowe, dzięki czemu produkcja nie przypominała kolejnej przewidywalnej komedii romantycznej tylko głęboką i inteligentną powieść o zwykłych ludziach z niezwykłymi problemami.
Bezwątpienia cała obsada błyszczała na srebrnym ekranie. Jednak moją uwagę najbardziej przykuła Jennifer Lawrence, która pokazała, że umie przekazać każdą emocje targającą jej humorzastą bohaterką. Moim zdaniem zasłużyła na tego Oscara za Najlepszą Rolę Kobiecą.
Moim zdaniem zarówno film jak i książka są zwrócone do różnych widzów, dlatego trudno mi ocenić czy bardziej adaptacja czy powieść bardziej przypadła mi do gustu. Jestem jednak pewna, że powieść jest idealną pozycją na długie, jesienne wieczory przy kubku herbaty. Uspokaja i wycisza. Z kolei adaptacja powieści zaraziła mnie pozytywną energią, rozśmieszyła do łez, ale też zmusiła do refleksji.
A Wam bardziej podobał się film czy książka?
Marta Olek
Komentarze
Prześlij komentarz